Ku zdziwieniu lekarzy przyszłam na świat zdobywając 9 punktów Apgar. Ważyłam 2,5
kg i miałam 49 cm.dł. Mój stan był dobry, lecz w ciągu kilku godzin, torbiel wypełniająca
się płynem mózgowym dała o sobie znać i czułam się coraz gorzej. Po wykonaniu tomografii
Komputerowej główki i konsultacji z neurochirurgami, wraz z rodzicami pojechałam
do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.
Lekarze powiedzieli, że mam „bombę
w głowie”, lecz operację zaplanowali aż za kilka dni, bo nadchodziły Święta Bożego
Narodzenia. Rosnąca torbiel nie pozwoliła tyle czekać. Po pięciu dniach pobytu w
szpitalu ucisnęła na pień mózgu, co spowodowało zahamowanie oddychania i krwotok
w mojej głowie. Dopiero wtedy zdecydowano o przeprowadzeniu operacji. Była ona długa,
trudna i źle rokująca. Przez kolejne dni oddychał za mnie respirator, spadłam na
wadze, mój stan się pogarszał, lekarze kazali rodzicom nastawić się na najgorsze.
Ale ja
się nie poddałam. Po trzech miesiącach walki o życie pierwszy raz pojechałam do
domu i spałam w swoim łóżeczku.
Szczęście
nie trwało długo. Po dwóch tygodniach poczułam się źle, przestałam przyjmować posiłki,
bardzo bolała mnie głowa. Musiałam powrócić do szpitala. Wówczas zaczął się prawdziwy
horror. Wraz z rodzicami w Centrum Zdrowia Dziecka spędziłam rok. W tym czasie przeszłam
11 operacji neurochirurgicznych. Każda z nich była dla mnie śmiertelnym zagrożeniem.
Jedna z operacji polegała na usunięciu
nowotworu. Lekarze wycięli cały lewy płat skroniowy, przez co nie potrafię mówić,
nie rozumiem słów i pojęć, nie mam możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym.
Następnie zaczęły się komplikacje polegające na tworzeniu się nowych przestrzeni
płynowych w mózgu, które wymagały udrażniania poprzez zakładanie zastawek.
Podczas ostatniej operacji zostałam
zainfekowana, i w moim płynie mózgowo-rdzeniowym zaczęła rozwijać się bardzo groźna
bakteria - gronkowiec złocisty. Mój stan po raz kolejny był bardzo poważny.
Infekcja
rozwijała się coraz bardziej i wyniszczała tkankę mózgową, co wpływało na mój ogólny
stan kliniczny. Wpadłam w śpiączkę, zaczęły się nieustające napady padaczkowe, rodzice
karmili mnie przez sondę. Po kilku dniach neurochirurdzy stwierdzili, iż nie są
w stanie mi pomóc i zostałam odesłana do Szpitala Dziecięcego w Olsztynie.
Cierpiałam bardzo, lecz dzięki wspaniałej
opiece lekarskiej, trosce rodziców i ogromnej woli życia, mój stan zaczął się poprawiać.
Kolejny rok spędziłam w szpitalu. Każdego dnia bezpośrednio do mojej główki podawano
antybiotyk, co bardzo bolało, ale w ten sposób infekcja wywołana gronkowcem została
wyleczona. Z jej konsekwencjami walczę do dziś.
Teraz
mam 9 lat. Ogromnym problemem jest dla mnie niedowład nóżek i prawej rączki. Mam
też trudności z oddawaniem moczu, uszkodzony nerw wzrokowy i codzienne napady padaczkowe,
których w ciągu doby jest kilkanaście. Są one bardzo męczące i prowadzą do zaburzeń
snu.
Każdego dnia jestem rehabilitowana.
Pani rehabilitantka lub rodzice ćwiczą ze mną intensywnie, co wymaga ode mnie dużo
pracy. Dzięki temu nie robią mi się przykurcze w nóżkach i rączkach, nauczyłam się
utrzymywać głowę w pionie, czego wcześniej nie potrafiłam.
Mam też zajęcia indywidualne z panią nauczycielką, która pracuje nad moim rozwojem
intelektualnym. Moimi rączkami maluje obrazki, wygniata z plasteliny różne rzeczy,
mówi lub śpiewa o otaczającym mnie świecie. Bardzo lubię grać na bębenku, cymbałkach
i tamburynie.
|